Hiszpański w trzy tygodnie

dnia

Czyli jakich metod i materiałów używałam, na czym się skupiłam, co zignorowałam i jakie niespodziewane okoliczności pomogły mi w opanowaniu hiszpańskiego na poziomie komunikatywnym przed wyjazdem na urlop.

“To dopiero przygoda!” – taka była moja pierwsza myśl, kiedy dokładnie trzy tygodnie przed wyjazdem do Hiszpanii zaczęłam przeglądać materiały do hiszpańskiego dostępne w internecie i te, które znalazłam u siebie w domu. Znalazłam pięcioletni zeszyt z czasów, kiedy uczyłam się tego języka przez około dwa tygodnie, wypełniony głównie cytatami z piosenek. Wzbudziło to we mnie ogromny sentyment… STOP. To nie będzie  wspomnieniowy wpis. Przejdźmy do konkretów. Oto dokładny opis tego, w jaki sposób udało mi się opanować hiszpański do poziomu komunikatywnego w ciągu trzech tygodni.

Sytuacja początkowa:

  1. Znam włoski na poziomie zaawansowanym i całkiem dobrze francuski.
  2. Z hiszpańskim jestem osłuchana przez muzykę.
  3. Z tej muzyki, z artykułów w internecie, z podcastów po hiszpańsku rozumiem ok. 40-50% treści.
  4. Mam za sobą krótki epizod średnio intensywnej, samodzielnej nauki języka.
  5. Nigdy w życiu nie byłam w Hiszpanii.
  6. Nigdy w życiu nie powiedziałam ani słowa po hiszpańsku.
  7. Mam sporo wolnego czasu.
  8. Mam jeden samouczek i jedną pokaźną książkę do gramatyki.

Założenia:

  1. Powinnam przede wszystkim skupić się na zrozumieniu, w jaki sposób w mówieniu po hiszpańsku pomoże mi włoski – czyli uczyć się z uwagą wciąż zwróconą na różnice między tymi językami.
  2. Znam dokładnie sytuacje, w jakich hiszpański będzie mi potrzebny, tzn. tygodniowy urlop w Andaluzji, czyli zwiedzanie, restauracje, sklepy, wynajmowanie samochodu, small talk z lokalsami.
  3. Nauka ma być przyjemnym eksperymentem bardziej niż szeroko zakrojonym planem.

Przez pierwszy tydzień… czytałam kryminał

Wbrew pozorom, nie był to najgorszy pomysł. Kryminał był wydawnictwa Edgard, taki na poziomie A1-A2, krótki i z wersją audio. Przez pierwszy tydzień nie robiłam nic innego, tylko jeżdżąc do pracy słuchałam tej książki i czytałam ją, raz tak, raz tak, niektóre rozdziały po kilka razy. Książka, napisana prostym językiem, faktycznie wciągała mnie, a ja przy okazji czytania starałam się wyłapywać wszelkie różnice między hiszpańskim a włoskim, jakie mogłam zaobserwować. Dodatkową zaletą było to, że najtrudniejsze słowa były wytłumaczone na marginesach. I jeszcze większą – ćwiczenia na zrozumienie i zagadnienia gramatyczne prezentowane po każdym rozdziale. Części gramatyczne czytałam zaznaczając te tematy, które wydawały mi się najtrudniejsze i jednocześnie najbardziej przydatne pod kątem mojego wyjazdu.

Słuchanie – co najmniej 30 min dziennie

Prawie od samego początku zaczęłam hiszpańskiego słuchać. Znalazłam znakomity podcast – Hoy Hablamos, dedykowany uczącym się języka i posiadającym solidne podstawy. Nowe odcinki są publikowane codziennie, podcast ma też już ponad 300 epizodów dostępnych w archiwum, więc materiału miałam sporo i skrzętnie to wykorzystywałam. Co najpiękniejsze, ten podcast jest po prostu ciekawy: odcinki podzielone są na różne kategorie, wśród nich są m.in. wiadomości ze świata, różne ciekawostki związane z hiszpańską kulturą, odcinki językowe i wreszcie takie, w których Paco i Roy (prowadzący) po prostu ze sobą rozmawiają np. o tym, co lubią jeść albo robić. 

Lekcje z Hiszpanką

21 kwietnia, czyli 12 dni po rozpoczęciu nauki, po raz pierwszy rozmawiałam po hiszpańsku. Znalazłam nauczycielkę na italki (oczywiście), napisałam do niej po angielsku o tym, jak i dlaczego się uczę i czy nie zechciałaby mi pomóc, zaś ona odpisała mi po hiszpańsku, że… nie zna angielskiego i że jeśli mi to nie przeszkadza, to ona mi chętnie pomoże. Trochę zbiło mnie to z tropu, ale pomyślałam, że lepszej okazji do mówienia raczej nie znajdę.

W sumie spotkałyśmy się pięć razy. Przy każdym spotkaniu kluczowe było dla mnie solidne przygotowanie się: sama wybierałam temat, uczyłam się słownictwa, zapisywałam sobie proste zdania. W ten sposób czułam się dość swobodnie i mogłam skupić się na używaniu tego wszystkiego w praktyce. Beatriz głównie słuchała, jak mówię, zadawała mi pytania i poprawiała błędy. Nie wysyłała mi żadnych materiałów, poza jednym artykułem, za to była bardzo cierpliwa i pomocna. A ja już po pierwszej lekcji wiedziałam, że nauczycielka nie mówiąca w żadnym innym, poza hiszpańskim, języku – to był znakomity wybór.

Gramatyka selektywnie

Rozmowy z Beatriz były dla mnie punktem wyjścia do nauki gramatyki. W trakcie lekcji notowałam sobie nie tylko słowa i zwroty, ale też krótkimi hasłami to, czego mi brakowało, np. czas przeszły, zaimki, szczątki trybu przypuszczającego itd. Miałam moją starą książkę do gramatyki, która jednak okazała się dla mnie miejscami trochę za trudna (jest na poziomie B1-B2), więc kupiłam sobie dwie pierwsze części “Hiszpańskiej gramatyki w tłumaczeniach” wydawnictwa Preston Publishing (które uwielbiam i nie, to nie jest reklama). Tłumaczenia były (i nadal są) dla mnie najlepszą metodą nauki, ponieważ dzięki nim ciągle udawało mi się wyłapywać różnice między hiszpańskim a włoskim – czyli główne źródło moich błędów.

Z wszystkich tych trzech książek wybierałam sobie tylko to, czego mi brakowało i co mnie interesowało, czyli np. odrzuciłam całkowicie wszystkie dywagacje na temat czasownika “gustar”, zaimki, większość czasów (przyszły), a skupiłam się na różnicach między “ser” i “estar”, “por” i “para” oraz na dwóch czasach przeszłych (które okazały się dla mnie największą trudnością).

Memrise, czyli co nie zadziałało

Uwielbiam książki do gramatyki i uwielbiam aplikacje do nauki języków. Czasami tłumaczę niektórym niejęzykowym znajomym, że tak, jak niektórzy rozwiązują sudoku albo grają w gry na komórkach, tak ja rozwiązuję ćwiczenia gramatyczne i klikam w aplikacjach.

Do nauki hiszpańskiego wybrałam Memrise i przy okazji odkryłam nową, cudowną funkcję tej platformy, to znaczy nagrania (filmy) z rodowitymi użytkownikami języków, który wypowiadają dla nas różne zdania z kursów. Zaczęłam prawie jednocześnie trzy kursy, z mocnym nastawieniem, że przerobię je w całości, i… strasznie mnie to znudziło. Podsuwały mi nowe słówka, nauczyłam się dzięki nim liczyć i miałam co robić podczas czekania na autobus na przystanku, ale po pewnym czasie po prostu nie chciało mi się już ich otwierać, bo nudziło mnie to ciągłe powtarzanie, jak jest masło albo stół. Zrozumiałam, że w przypadku tego języka lepiej idzie mi zapamiętywanie poprzez używanie i czytanie słów, albo ich słyszenie, niż nauka w aplikacji.

Dalsze czytanie i oglądanie

Tydzień przed naszym wyjazdem do Hiszpanii (2 maja) rozchorowałam się i cały tydzień siedziałam w domu przeziębiona, co z pewnością pomogło mojej nauce: miałam czas na to, żeby spokojnie zagłębić się w gramatykę, w dalsze czytanie i oglądanie seriali hiszpańskich – m.in. “La casa de papel”, którego odcinek dostałam na zadanie domowe.

A potem zrobiłam jeszcze jeden krok, bardzo na wyrost, ale jakże przyjemny: kupiłam sobie “Alicję w Krainie Czarów” wydawnictwa [ze słownikiem], obecnie oficjalnie mojego drugiego ukochanego wydawnictwa językowego (i znowu bez reklamy, to moje  osobiste odczucie). Spędziłam dwa dni na leżaku w ogrodzie, ciągle trochę chora, zanurzona w Krainie Czarów. “Alicja” jest jedną z moich ulubionych książek z dzieciństwa i niektóre rozdziały znam praktycznie na pamięć, więc czytało mi się ją znakomicie, mimo że miejscami była za trudna (oznaczona jest przez wydawcę jako A2/B1).

PODSUMOWANIE:

Po trzech tygodniach, będąc w Hiszpanii, potrafiłam dogadać się praktycznie w każdej sytuacji, chociaż momentami miałam problemy ze zrozumieniem andaluzyjskiej wersji hiszpańskiego (nie wspominając o całkowitej porażce w rozmowie z jakimś pasterzem w górach, którego spotkałam podczas biegania… zrozumiałam tylko, nie wiem, jakim cudem, że kiedyś był gruby, ale odkąd zaczął chodzić 26 km dziennie na spacery, to dużo schudł).

Podczas imprezy w ogrodzie prowadziłam rozmowy z zaproszonym Hiszpanem i jego żoną na temat Malagi, Granady, okolicy, na temat języków i różnych hiszpańskich zwyczajów (jednak umykały mi pointy niektórych anegdot, które opowiadał wszystkim przy stole, więc śmiałam się tylko z grzeczności).

Na spotkaniu z koleżanką z Erasmusa, urodzoną i mieszkającą w Maladze, przez godzinę rozmawiałam wyłącznie po hiszpańsku, co było najbardziej satysfakcjonującym momentem całego wyjazdu (chociaż ogromnie mnie zmęczyło).

CZAS: średnio ok. 1-2 godziny nauki dziennie, łącznie ze słuchaniem, czytaniem książek i wliczając lekcje, przy czym najwięcej czasu poświęciłam na hiszpański przez ostatni tydzień (do 3 godzin dziennie), w sumie ok. 40 godzin nauki.

PIENIĄDZE: ok. 118 zł kosztowały dwie książki do gramatyki + kryminał + „Alicja”, 60 dolarów (ok. 215 zł) kosztowało 5 lekcji na Skype, w sumie ok. 333 zł.

CO SPRAWDZIŁO SIĘ NAJLEPIEJ?

  1. Intensywne słuchanie.
  2. Lekcje z nauczycielką nie znającą angielskiego, czyli dużo mówienia.
  3. Zrezygnowanie z większości gramatyki.

Innymi słowy, to dopiero była przygoda!

 

3 Komentarze Dodaj własny

  1. Iza pisze:

    Aż Ci zazdroszczę takiej świetnej przygody z językiem. Jak się ma znajomość włoskiego do nauki hiszpańskiego i rozumienia go? Kiedy pytam o to Włochów, to mówią, że mogą zrozumieć ok. 60% rozmowy bez problemu. Jak było w Twoim przypadku?

    Polubione przez 1 osoba

  2. Maria Kulis pisze:

    Iza, to przygoda, która jest w zasięgu ręki, i to jest w niej fantastyczne! 🙂 Hiszpańskim można się bardzo łatwo otoczyć – przez muzykę, książki, seriale, podcasty, a jeśli znasz włoski, to bez przygotowania powinnaś rozumieć właśnie 60-70%. Ja tyle właśnie rozumiałam na początku. Z perspektywy mam wrażenie, że hiszpańskiego musiałam się nie tyle nauczyć, co przyzwyczaić do niego, do tego, gdzie i w jaki sposób różni się od włoskiego, do jego rytmu, szybkości mówienia i akcentowania wyrazów. Uczę się też słowackiego i mogę powiedzieć, że nauka hiszpańskiego przy znajomości włoskiego była dla mnie prostsza niż nauka słowackiego przy znajomości polskiego 🙂

    Polubienie

  3. czas wziąć się porządnie za ten hiszpański 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz