Projekt: słowacki, czyli jak uczyć się bez podręcznika

dnia

Słowacki nazywany jest słowiańskim esperanto, ponieważ większość osób mówiących językami z tej rodziny jest w stanie go zrozumieć. Zaraz… dlaczego więc warto się go uczyć? Może dlatego, że mimo wszystko komunikowanie się ze Słowakami po polsku nie jest aż tak proste.

“Po co ci słowacki?”

Nie spodziewałam się, że mój wybór wzbudzi wśród najbliższych tyle kontrowersji. Ciekawe jest zresztą obserwowanie różnych reakcji ludzi, ktorych spotykam, kiedy mówię o interesujących mnie językach. Francuski jest wyborem oczywistym, podobnie jak włoski, jednak w przypadku tego drugiego pojawia się czasem nuta delikatnego zaskoczenia. Chiński zdumiewa, ale zyskuje natychmiastowe poparcie, bo funkcjonuje już dość mocno w społecznej świadomości jako język tzw. opłacalny. Wzbudza najwięcej pytań o powody, dla których go wybrałam i nieodmienne “powiedz coś/powiedz coś po chińsku”, pytanie, którego szczerze nie znoszę. Natomiast słowacki? “Po co ci słowacki”, “A tam będziesz słowackiego się uczyć”, “Nie lepiej ci zająć się czymś innym”, fanaberia.

Moja reakcja jest mieszana. Z jednej strony, mam ochotę bronić nauki słowackiego jako języka obcego w ogóle. Rzucać argumenty za tym, jak bardzo znajomość języków rozwija mózg, pozwala ćwiczyć pamięć itd. Kolejny etap – irytacja, bo nie lubię, kiedy ktoś oznajmia mi, że wie lepiej ode mnie, co powinnam robić ze swoim czasem. Następny – zakłopotanie, bo w zasadzie rację ma, obiektywnie, po co mi ten słowacki. I ostatni – odzyskuję równowagę po momencie zmieszania. Przypominam sobie przyjemność, jaką znajduję w tej nauce. Mogę uśmiechnąć się w odpowiedzi i spokojnie odpowiedzieć, że chcę się go uczyć.

Ach, jeśli chcesz, to cóż, ucz się go.

Moje powody są przede wszystkim osobiste. Biorą się stąd, że urodziłam się i wychowałam w Ustroniu, skąd blisko jest do Czech i na Słowację, a lokalna gwara na Śląsku Cieszyńskim ma w sobie trochę i z jednego, i z drugiego języka. Znam ludzi z mojego miasta, którzy uczą się czeskiego (głównie) po to właśnie, aby móc się dogadać z sąsiadami zza granicy. Sama jednak częściej bywam na Słowacji, zwykle w górach, więc to tego języka częściej mam okazję używać. Według mnie ma też przyjemniejsze brzmienie. A poza tym, znając jeden z tych dwóch języków, bardzo łatwo zrozumieć drugi i w drugim się dogadać. Oprócz tego – to też ważny powód – z mojej podróży po Bałkanach wróciłam z wciąż rosnącym zainteresowaniem językami słowiańskimi i ich wzajemnym powiązaniem. Słowiańskiego języka mi brakuje (drugiego po polskim), a słowacki może doskonale tę lukę wypełnić. I przy okazji być dobrą przeciwwagą dla chińskiego, w którym ostatnio czasem brakuje mi inspiracji.

Poza tym, 31 maja jadę do Bratysławy na 4-dniowe Polyglot Gathering i nauka słowackiego jest tegorocznym wyzwaniem językowym. Jak wiele słowackiego zdołam nauczyć się w 50 dni? Prawdziwy sprawdzian czeka mnie za trochę ponad tydzień.

Jak uczyć się bez podręcznika?

W przypadku częściej uczonych języków naturalnym pierwszym krokiem jest zebranie narzędzi i materiałów do jego nauki. W przypadku słowackiego rzecz ma się nieco trudniej, bo zasoby są o wiele bardziej ograniczone. Można zacząć od dobrego portalu slovake.eu, gdzie znajdziemy lekcje na poziomach od A1 do B2, z nagraniami i ćwiczeniami, podzielone tematycznie z jednym działem poświęconym gramatyce. I chyba żadnej innej podobnie rozbudowanej strony dotychczas nie udało mi się znaleźć – jedynie zbiory podstawowych zwrotów.

Znalazłam kilka podręczników papierowych, z których najbardziej polubiłam Krížom Krážom i na nim też oparłam się na samym początku. Przez pierwsze dwa dni próbowałam uczyć się tradycyjnie, tzn. rozpoczęłam od poziomu A1 w podręczniku, znalazłam kurs Hacking Slovak na Memrise i zbiór zdań na Clozemaster. Szybko z tego zrezygnowałam, bo wydawało mi się, że wszystko znam i rozumiem – i popadłam w nudę.

Zaczęłam czytać podręcznik i zwracać uwagę tylko na te słowa i konstrukcje, które są zupełnie różne od polskich. To już było krok naprzód! Znalazłam też podcasty po słowacku, serial po słowacku, zapisałam się do newslettera na jakimś babskim słowackim portalu. Przestałam postrzegać ten język w kategoriach “prawie rozumiem i mało mnie obchodzi to, czego nie rozumiem”, i zaczęłam odbierać go jako język, którego się uczę, skupiając się na różnicach i ciekawostkach, co okazało się najważniejsze. “Ciekawostki”, czyli mapowanie słowackiego pod kątem podobieństw i różnic między nim a moim językiem, z gwarą cieszyńską jako dodatkowym punktem odniesienia. Zaskoczyło, ruszyłam do przodu.

Minął ponad miesiąc i wiem teraz, że powrót do podręcznika raczej mnie nie czeka. Uczę się metodą Barryego Farbera: czytam tekst, staram się go zrozumieć, wypisuję słowa, których znaczenie nie jest dla mnie oczywiste i te, których nie znam. Kiedy trafię na jakieś zagadnienie gramatyczne, sięgam do repetytorium i czytam coś na jego temat. Znakomitą metodą jest dla mnie wymyślanie samodzielnie zbiorów zdań, np. opartych na odmianie czasowników modalnych. Oprócz tego, uczę się, słuchając podcastów i podobnie jak w przypadku tekstów wypisuję wtedy słowa, których nie rozumiem (w notatkach na telefonie, najczęściej jadę wtedy tramwajem albo autobusem).

I zdarza się, że chwilę zajmuje mi dotarcie do tego, co znaczą. Nie mam zbyt dużo opcji słownikowych; Google Translate zdecydowanie odpada, lepiej w przypadku słowackiego sprawdza się np. Wikisłownik. Najczęściej korzystam po prostu ze słownika słowacko-słowackiego i tam próbuję odgadnąć znaczenie danego słowa, posiłkując się też tekstami w internecie, żeby zebrać więcej kontekstów jego użycia.

Trudno mi czasem utrzymać wtedy w ryzach instynkt wędrowania za słowami – w jednym tekście znajduję jedno, trafiam na jakieś inne, idę za nim, potem znowu coś nowego i tak od czytania po słowacku o tym, co zrobić, jeśli nie pamiętamy PINu w telefonie, trafiam na bloga o poradach sercowych (albo na dziwne słowackie memy).

Myślę, że nauka z podręcznikiem w parach poszczególnych języków słowiańskich powinna być ograniczona do minimum, ponieważ szczególnie na pierwszych etapach może powodować odczucie, że wie/rozumie się wszystko, więc nauka nie ma sensu, szczególnie w przypadku korzystania z podręczników stworzonych dla użytkowników innych grup językowych. W moim przypadku znacznie lepiej sprawdza się, jak pisałam wyżej, korzystanie z książek do gramatyki i tekstów źródłowych w języku, którego się uczę. I produkcja, czyli mówienie i pisanie.

PRODUKCJA – tandem wygrywa po raz kolejny

Nauka języka słowiańskiego w tandemie jest czystą przyjemnością, zapewniam. W przypadku chińskiego czy niemieckiego szukanie tradycyjnego w formie tandemu po dwóch tygodniach nauki mija się trochę z celem. Jedyne, co jesteśmy w stanie powiedzieć, to podstawowe zwroty i trochę o sobie, więc rozmowa umiera po kilku- kilkunastu minutach, tu nie pomoże nawet dobre do niej przygotowanie. Natomiast w przypadku słowackiego w dwa tygodnie jesteśmy w stanie zrobić wiele, a rozmowa w tandemie w ogromnym stopniu rozwinie i skonsoliduje naszą nową wiedzę.

Pozwoli nam przede wszystkim odkryć, czego nam brakuje w zakresie produkowania wypowiedzi. Mogę rozumieć doskonale odcinek podcastu na temat sytacji na granicy węgiersko-chorwackiej, ale nie potrafię napisać poprawnie, że siedzę przy wejściu do kawiarni.

O słowa, których mi brakuje, pytam mojego tandemowego Słowaka od razu w momencie, kiedy mi ich brakuje, więc tworzę sobie własny słownik słów najbardziej dla mnie naturalnych. Znakomite jest to, że nie muszę ograniczać się do prostych struktur, jak w przypadku podstaw innych języków, bo struktura zdania słowackiego i polskiego są do siebie zbliżone. Mój partner koryguje też moją pisownię i, brawo, opowiada o jej zasadach, na które dotychczas nigdzie nie trafiłam.

Nauka języka słowackiego w tandemie jest czystą przyjemnością: o wiele szybciej wymyślimy, jak coś powiedzieć, o wiele częściej zdarzają się momenty zaskoczenia, że coś mówi się zupełnie inaczej, niż po polsku – co jest bardziej interesujące niż irytujące. Myślenie szybko przestawia się na słowackie konstrukcje i po każdym spotkaniu mam wrażenie, że gdybym słuchała tego mówienia jeszcze przez dwie-trzy godziny, to nauczyłabym się wszystkiego.

Jedyne, co mogłabym poprawić, to moje przygotowanie. O wiele łatwiej spotykać się będąc już przygotowanym, z gotowym zestawem zdań, problemów, pytań, wypowiedzi, tematów, niż po prostu spotykać i rozmawiać, w przypadku słowackiego nie ma wyjątku od tej reguły. Postanowienie na najbliższe dwa spotkania tandemowe: zastosować w rozmowie i w tym, co napiszę, jak najwięcej nowych słów i konstrukcji.

Uczyliście się kiedyś słowackiego albo czeskiego? Macie podobne doświadczenie czy może uważacie, że podejście do nauki tych języków powinno wyglądać zupełnie inaczej? Będę wdzięczna za wszelkie rady i komentarze 🙂

7 Komentarzy Dodaj własny

  1. Leinad pisze:

    Benissimo, mi piace certo testo. penso il testo e molto ricco. Si sono securo ligue straniere essi porte che aprire il mondo.

    Polubienie

  2. Sfera Rozwoju pisze:

    Bardzo lubię Twoje posty, są bardzo motywujące:) Ja niestety żadnego z tych języków nigdy się nie uczyłam i, jako osoba, która dogada się jedynie po angielsku (pomijając umiejętność czytania po francusku i bardzo okrojone słownictwo z niego;p), wątpię bym kiedykolwiek miała się ich podjąć, ale uważam, że są to ciekawe języki, interesujące pod kątem powstania, pod kątem podobieństwa do języka polskiego.. 🙂

    Polubienie

    1. Maria Kulis pisze:

      Dziękuję! Cieszę się, że dobrze Ci się czyta moje posty 🙂 Wiesz co? Ja nigdy przenigdy nie brałam pod uwagę możliwości uczenia się języka serbskiego – ani mi to do głowy nie przyszło – a TERAZ wiem, że kiedyś będę chciała się go uczyć… Nigdy nie mówmy nigdy 🙂

      Polubione przez 1 osoba

  3. marianna złotówka pisze:

    Nie uczyłam się słowackiego, ale miałam przez kilka lat dużo do czynienia z tym językiem ze względu na znajomego Słowaka, więc, chcąc nie chcąc, coś się dowiedziałam 😉 Widząc więc nagłówek wpisu od razu postanowiłam go przeczytać 😉 Ja, im dłużej słuchałam tego języka czy sama pytałam o różne rzeczy, tym mniej rozumiałam – tak więc to oczywiste „rozumienie wszystkiego” jest złudne. Znalazłam kilka ciekawostek w tym języku, np. to, że jest w nim wiele słów, których oni używają na co dzień, a my mamy nasz odpowiednik, tyle że u nas jest z tzw. „wyższego poziomu” 😀 np. my powiemy „popatrz na to”, a Słowak „pozri na to”, czyli nasze „spojrzyj”, które mimo wszystko używane jest rzadziej 😉 Inna ciekawostka – wiele słów z naszym „g” słowacki zmienia na „h”, np. „gołąb” – „holub”. No i fenomenem dla mnie jest to, że Słowacy są w stanie usłyszeć różnicę między „ó” i „u” oraz „ch” i „h”, natomiast zupełnie nie rozróżniają „ś” od „sz”, „ć” od „cz” itd., mając tylko swoje „s” i „c” z daszkami, no i mają problem z „y” 😀

    Polubienie

    1. Maria Kulis pisze:

      Powiem Ci Mario że odkrywanie takich wzajemnych słów z różnych poziomów czasami doprowadza mnie do łez (ze śmiechu)! A i nie wiedziałam zupełnie o tym fenomenie, o którym piszesz, będę musiała zapytać o to następnym razem mojego Słowaka 🙂

      Polubienie

  4. lili.z.notatnikiem pisze:

    O super! cieszę się że wyzwanie tak Cie zmotywowało do nauki :)! Znajomi się nie znają – język to język, powiedz im coś trudnego po słowacku może ;).. Noo nie mogę doczekać się spotkania na polyglote gathering 😀😀😀. Ja niestety wymieklam z tym wyzwaniem po jakimś czasie – cała motywacja powędrowała w dwa zupełnie inne języki których uczylo mi się jednak milion razy przyjemniej niż Słowackiego, no i
    niestety…że zdumieniem odkryłam, że żałowałam że PolGath nie jest w Czechach, bo to do tego języka mam duzo większą słabość 😅. Do zobaczenia!!

    Polubienie

    1. Maria Kulis pisze:

      Nie tyle wyzwanie mnie zmotywowało, co sam język, nawet nie wiem, czy na PG będę chciała stanąć przed komisją sprawdzającą 🙂 Chodzi o kazachski i czeski?

      Polubienie

Dodaj komentarz